Zjawisko utopionych kosztów
W książce „Gra o tron” mottem rodu Greyjoy, władców Żelaznych Wysp, były słowa „Co jest martwe, nie może umrzeć, lecz odradza się twardsze i silniejsze.” Nie ma definitywnego końca – istnieje przejście z jednego stanu do kolejnego, niosące ze sobą udoskonalenie cielesnej powłoki. To dlatego każdy pretendent do wstąpienia na tron przechodził rytuał topienia. Przeżycie oznaczało bycie godnym przewodzenia morskiej flocie oraz sprawowania władzy nad Żelaznymi Ludźmi.
W życiu również możemy pójść na dno, może nie tak spektakularnie jak piracki statek, ale jednak boleśnie. Wszystko przez zjawisko tzw. utopionych kosztów.
Na czym polega to zjawisko
Zdarzyło ci się kiedyś kupić bilet do kina lub teatru i zachorować, a potem iść z karatem oraz gorączką tylko dlatego, że przecież zainwestowałeś już pieniądze, więc szkoda, aby się zmarnowały?
A może byłeś kiedyś w związku, w którym wyraźnie nie układa się od dłuższego czasu, ale pomimo wszystkich racjonalnych przesłanek nie kończysz go, ponieważ już tyle jesteście razem i ciągle masz nadzieję, że coś się zmieni?
Utopione koszty właśnie na tym polegają: ludzie mają tendencję do trzymania się wcześniej podjętych decyzji nawet w sytuacji, gdy okazały się niekorzystne. Wynika to wysiłku i czasu włożonych w pracę nad projektem lub zbudowaniem relacji.
Wiele czynników sprawia, że wpadamy w pułapkę
Nie zawsze jest tak, że żal nam będzie tylko straconych pieniędzy i czasu. Mogą dojść do tego wstyd, wygórowana ambicja lub strach przed porażką.
Psychologowie często tłumaczą ten efekt zbytnim optymizmem na starcie. Zakładamy różowe okulary i ślepo wierzymy w szczęście, powodzenie projektu lub osobę, która stanęła na naszej drodze. Jesteśmy bezkrytyczni, wyłączamy analizę i pozostajemy ślepi na lampki ostrzegawcze, nawet jeśli mrugają nam na czerwono już od początku. To trochę taki syndrom hazardzisty, który zaczyna przegrywać i myśli, że kolejna suma wrzucona do puli może odwrócić los i przynieść miliony w ruletkę.
Jak się ratować
Dobrze sprawdzi się tu metoda scenariuszowa: ustalasz sobie wersję optymistycznną, realistyczną oraz pesymistyczną każdej sytuacji. Wypunktowujesz konkretne symptomy świadczące o powodzeniu i niepowodzeniu projektu, a potem tylko obserwujesz bacznie, analizujesz, wyciągasz wnioski i, jeśli trzeba, kończysz odpowiednio wcześnie, ratując przy tym czas, pieniądze oraz spokój ducha.
Bardzo dobrym papierkiem lakmusowym może być dla Ciebie pytanie: Czy mając tę wiedzę, którą mam teraz, zacząłbym ten projekt jeszcze raz i poświęcił mu tyle czasu?
Na koniec coś optymistycznego
Pomylisz się kilka razy, trudno. Będziesz mądrzejszy na przyszłość. Dodatkowo warto spojrzeć na świat bardziej pragmatycznie, zadawać więcej pytań, włączać analizę i myślenie krytyczne, by na koniec wyciągnąć wnioski oaz podjąć zdecydowanie, konsekwentne działanie. I właśnie takiej praktyki z tego miejsca ci bardzo serdecznie życzę 🙂
Autor: Elżbieta Malik